środa, 27 września 2017

Nie dajcie się oskubać

czyli wybór administratora nieruchomości wakacyjnej


Wakacyjny wynajem nieruchomości, to biznes, którym rzadko można zajmować się całkowicie samemu. Z reguły koło nas kręcą się firmy/ludzie, którzy „chcą nam pomóc”, według niektórych – na nas żerują – a na pewno po prostu robią swój biznes. Co samo w sobie jest zupełnie normalne, choć warto przyjrzeć im się dobrze i powiedzmy sobie szczerze – traktować jednak instrumentalnie, bez sentymentów.

wynajem domu na wakacje
No niestety. Jakbyście się nie lubili, przecież oni was zostawią na lodzie, kiedy robota dla was przestanie im się opłacać. Nie robią tego z dobroci serca (choć mogą być całkiem sympatyczni i mili), to jest po prostu interes. I kiedy wam oni przestaną się opłacać, to się ich też pozbądźcie.

Poczynając od agencji, która organizowała dla was zakup nieruchomości. Miała zajmować się i wynajmem, prawda? Tymczasem nagle straciła wami zainteresowanie. Niby tym wynajmem się zajmuje, ale o ile przedtem dosłownie wam nadskakiwali, to teraz nawet skontaktować się trudno.
Zaś administrując dla was nieruchomość, liczą sobie za wszystko jak za zboże. Do tego reagują na wszystko powoli (mañana?) i mają ograniczone godziny urzędowania. Tak dla was, jak i dla waszych lokatorów - po prostu ich najczęściej nie ma. Tak więc – do widzenia.

Tłumaczyć nie trzeba, że w wyborze administratora (nie przesadzajmy – czasami po prostu sprzątacza, który też da klientom klucze) cena jest jednym z głównych kryteriów. To nie może być tak, że w rzeczywistości to zarabiali będą wszyscy którzy się kręcą wokół was, a dla was pozostaną jakieś ochłapy, po odliczeniu kosztów.
Bierzmy też pod uwagę, ile zarabia ludność w tym kraju – o ile w ogóle zarabia. To sugeruje, że da się bardzo często znaleźć kogoś, kto będzie dla was pracował taniej. Tyle, że nie trzeba się ograniczać do rodaków. No i żeby ten lokalny "dobry człowiek" miał jakąś etykę pracy...

Wypada zwrócić uwagę na techniki, którymi posługują się administratorzy. Bywa, że opierają się one na odpowiednim użyciu słowa. Np. „Czynności związane z meldowaniem i wymeldowaniem wczasowiczów”, „Meet and greet” itd. Ale jakie, cholera, czynności? Po prostu daj mu klucz człowieku, a później zabierz. To, że ewentualnie (jeżeli nie było to wcześniej wliczone w cenę) weźmiesz od turysty pięć dych (tak, są tacy) albo stówkę za sprzątanie – to twój biznes, a nie mój.
Jaki cel ma piękne lub obszerne nazywanie „czynności”? Ano taki, aby sprawić wrażenie, że jest ich więcej niż naprawdę jest, względnie są jakoś tam skomplikowane. A co za tym idzie – droższe.

Inna obserwacja dotyczy polityki cenowej. Otóż dostajecie na początek taką fajną, przystępną... Po czym okazuje się, że trzeba by za coś jeszcze dopłacić. Tzn. płacić więcej systematycznie. Następnie wypadałoby zrobić to lub tamto – dopłacić. Czy wreszcie inflacja. Słowem – powodów może być wiele. I owszem, zdarzają się takie obiektywne. Ale w niektórych przypadkach zachodzi podejrzenie, że cena początkowa to była wypucha, przynęta. Po niej nadchodzą ceny „kroczące” i stajecie się ofiarą procesu mającego wyciągnąć z was więcej i więcej. Wciąż więcej.

Często nasi „administratorzy” twierdzą, że zajmą się wszystkim...
Robią wszystko? Naprawdę? „Niech się pan/pani nie martwi, wszystkim się zajmiemy”. Zauważyłem, że owszem bywają „administratorami”, ale tylko do momentu, kiedy nie pojawią się problemy. Wtedy, załatwiaj sobie sam.

Jak widać powyżej, użyłem sformułowań nie tylko polskich. Bo dla jasności – nie chodzi tu o polskie firmy/osoby obsługujące właścicieli nieruchomości wakacyjnych. Czy też, nie tylko o polskie.
A jednak - uwaga! Polecam spiknięcie się z Anglikami. U nich jakoś łatwo da się wiele rzeczy załatwić, są elastyczni i tacy „easygoing”.
Co nie znaczy, że nie ma wcale sumiennych, polskich administratorów. Trzeba szukać, pytać, analizować, porównywać. A wiedzą dzielić się z innymi na publicznych forach i w ten sposób rynek się zdyscyplinuje. No i konkurencja będzie miała zdrowsze podstawy.