sobota, 7 grudnia 2019

Hiszpańskie wakacje taniej i spokojniej



Ten kraj był od dawna popularny wśród turystów, jednak na skutek obecnej sytuacji politycznej, jego popularność rośnie. Hiszpania ma spore rozmiary, ale przecież i tu miejsce jest ograniczone. W pewnym momencie przed sezonem zaczyna brakować korzystnych ofert w hotelach, do tego rosną koszta transportu lotniczego. Polecamy więc pewną zmianę przyzwyczajeń.

hiszpańskie wakacje taniej
Na Półwyspie Iberyjskim od kilku lat zbierają owoce odwrotu turystów z Egiptu, Tunezji, Turcji, a nawet Francji. W krajach Maghrebu jest już trochę spokojniej (zobacz hotele), ale wciąż daleko do optimum. Wielu zdecydowanie odrzuca opcję wakacji w tamtym regionie. Co raz więcej osób decyduje się więc na Hiszpanię. Przede wszystkim: Brytyjczyków, dalej Niemców i Francuzów (odpowiednio 18,5 mln, 11,4 mln oraz 11,3 mln). W 2018 r. przybyła do Hiszpanii rekordowa liczba zagranicznych turystów, 82,8 mln.
Takie „napompowanie” tego kraju powoduje, że o miejsce tuż nad morzem i w przystępnej cenie, jest już dość trudno. Nigdy zresztą w sezonie nie narzekali tutaj na brak chętnych, ale teraz jest ich jeszcze więcej.

Po co z tłumem

Czemu więc nie jechać poza „wysokim” sezonem? Owszem, urlop w trakcie wakacji szkolnych to rzecz zrozumiała jeśli mamy dzieci w szkole (zwłaszcza brytyjskiej – skąd nie da się łatwo wyrwać). Ale przecież nie wszyscy to rodzice uczących się. A wcześniej lub później – i w hotelu taniej (zobacz=>).
Tymczasem my Polacy wciąż najchętniej wyjeżdżamy w lipcu (32,7 proc. odpowiedzi), czerwcu (29,2 proc.) oraz sierpniu (20,3 proc.). Najmniej naszych urlopowiczów wypoczywa w listopadzie (0,9 proc.).  A na Costa Blanca było ostatnio w tym miesiącu nawet 26C.
Inna sprawa, że spośród krajów odwiedzanych przez nas poza sezonem i tak najpopularniejsza jest właśnie Hiszpania. Poza latem, chętnie jeździmy do Hiszpanii (22,2 proc. wskazań), Czech (17,4 proc.) i Chorwacji (16,3 proc.).

Inna podróż

Sezon, to również drogie bilety lotnicze. Co za tym idzie – drogie wczasy pakietowe. Pierwszą więc opcją, którą wielu Polaków wybiera od lat, jest podróż własnym pojazdem. Dotyczy to tych z naszej ojczyzny, jak i mieszkających w UK. Rzecz ma swoje zalety i wady. Jest z reguły taniej niż samolotem, nie trzeba się martwić czy są jeszcze bilety. Po drodze też można coś pozwiedzać albo zrobić tanie zakupy w Andorze.

Taka podróż jednak trwa, i w pewnym sensie to strata czasu, który moglibyśmy spędzić już pod palmami. Z UK trzeba przeprawiać się promem, który w sezonie też kosztuje, a bywa problematyczny. Bo akurat stoi kolejka, ktoś strajkuje, czy gdzieś w okolicy problemy robią imigranci z Trzeciego Świata. Dwie godziny na statku – to ani się przespać, ani zabawić.

Co więć zrobić? Znaleźć jak najwcześniej, jak najtańszy lot – np. przy pomocy tej wyszukiwarki/porównywarki i do tego dokupić pobyt na kwaterze prywatnej (jak np. ten bungalow). Auto jednak się przyda. Po co? O tym trochę dalej.

Hiszpania taniej
Oczywiście wynajęcie pojazdu to trochę kosztuje i trzeba umieć porozumieć się z wynajmującym. Jednak ceny bywają i takie jak 10 euro za dzień. Tyle, że musimy o rezerwacji pomyśleć odpowiednio wcześniej. W tym roku usłyszałem w niektórych hiszpańskich firmach, że ludzie rezerwowali auta już zimą i przed latem nic nie było dostępne. Cóż, jak już zauważyliśmy, wypoczywają tam tłumy i to z Zachodu, gdzie praktyka wynajmowania pojazdu to normalne zachowanie. Ale można pokombinować prywatnie. My zapytaliśmy w lokalnym barze, wieść poszła w gronie „expatów” i zaraz znalazł się ktoś chętny wynająć ekonomiczne  autko.

Tu bywa daleko

No a po co nam to auto? Np. po to, aby nie być przywiązanym jak chłop do ziemi do hotelu czy kwatery niedaleko plaży. Takie wszak są najdroższe, a poza tym to nie jest lokalizacja dla tych, którzy chcą mieć na wakacjach spokój. Taniej i spokojniej będzie parę minut jazdy od morza.

Inna sprawa, że ten kraj ma inny charakter niż np. greckie wysepki, resorty wyglądają inaczej niż przykładowo nasz Hel, Krynica Morska, czy Ustka. Zwłaszcza, że sporo z nich wydaje się jakby zbudowana od podstaw całkiem niedawno. Już z ukierunkowaniem na gościa z XX/XXI wieku. Takiego co to się umie porozumieć, ma kartę kredytową w kieszeni i nie obawia się poruszać i załatwiać spraw samemu. To nie są miejsca dla Zdzicha z wąsami, który potrzebuje, aby go wrzucić do hotelu, skąd będzie miał dwa kroki na plażę, drogą, którą się nie zgubi, a wszędzie indziej będzie prowadzony za rękę przez pilota.

Kraj jest też dość duży, jak na Europę, odległości tu mogą być spore. W porównaniu z greckimi wyspami właśnie, naszymi grajdołkami, czy nawet Wielką Brytanią, to jest wręcz ogromny i miejsca na rozbudowę wzdłuż wybrzeża i w głąb lądu tu nie brak.
Inny charakter mają też wyspy – Baleary, Kanary – inny poszczególne Costas w Hiszpanii kontynentalnej. Nawet będąc na Costa Brava (sprawdź tanie hotele =>), w pewnym sensie „bliżej Europy”, poruszałem się sporo na piechotę. Kurorty nie były duże, dało się przejść z miejscowości do miejscowości, nawet z dziećmi w pół godziny. Bardziej kompaktowo, mieszkanie bliżej plaży, niedaleko od niej promenada, a wzdłuż niej ciąg sklepów, kawiarń, restauracji. Też nie wszędzie, bo bywa, że pierwsza linia wzdłuż plaży należy do wielkich hoteli.

Nad morzem, nie przy plaży

Zupełnie inaczej sprawa wygląda w regionie Orihuela Costa należącym do Costa Blanca. Znaczna część zabudowy powstała tutaj pod koniec XX wieku i powstaje dalej. Teren nabity jest willami i apartamentami. Zajmują one obszar nadmorski, a kolejne osiedla powstały i powstają bardziej w głębi lądu. W pasie przy plaży nie ma miejsca na ciąg handlowo-gastronomiczny, ograniczona jest nawet liczba hoteli. Domy znajdują się w posiadaniu brytyjskich „expatów”, osób z innych krajów Zachodniej Europy, a także Rosjan. To ich lokale wakacyjne, względnie miejsca do wynajęcia – na sezon letni i poza nim, bo tu praktycznie zawsze jest ciepło.

Jeżeli nawet mieszkamy blisko morza, to niekoniecznie blisko plaży. Piasek nie tworzy ciągu. Zajmuje poszczególne „calas” (zatoki), a pomiędzy nimi są np. skały. Tak więc, aby poopalać się na plaży, trzeba iść np. kilometr, dwa, lub podjechać samochodem. Również, aby coś skonsumować poza domem, może być konieczna kilkuminutowa chociaż podróż. Podobnie w przypadku zakupów. Są tu wielkie hipermarkety i wręcz kompleksy restauracyjne, wszystko trochę dalej od morza. Rozmach i przestrzeń przypomina bardziej Stany lub Australię. W Sydney na plażę Bondi też się chodzi(?) - przepraszam jeździ, bo kto przy niej mieszka... Kylie Minogue i paru innych.
A ciągi mniejszych knajpek, jak gdzie indziej przy promenadach, na deptakach? Na pewno gdzieś są, ja znalazłem taki np. w Punta Prima – dobry kilometr od morza.

Czas na zmiany

Owe uwarunkowania, całkowite nasycenie kurortów w faworyzowanym przez nas stylu przez tych, którzy wykupili miejsca wcześniej lub drożej, skłania do zastanowienia się, czy może nie warto byłoby zmienić swoich przyzwyczajeń i inaczej zorganizować wakacje. Ja tak zrobiłem i w tym roku po raz pierwszy zamieszkałem cztery kilometry od morza. Wracając do wątku Zdzicha – trzeba sobie zdać sprawę z tego, że to postać z przeszłości. Niektórzy wciąż w tej przeszłości żyją, ale to jednak przeszłość.
Nie tylko sytuacja w popularnych kurortach, ale również zapewnienie sobie możliwości naprawdę wartościowego zwiedzania i po prostu poznawania kraju, skłania do opcji samochodowej. Oczywiście u podstaw naszej mobilności stoi jakie takie obycie w świecie i umiejętność porozumiewania się. Ten warunek da się nieco obejść, czy raczej zminimalizować, ale kompletnym niemotą na wczasach zagranicznych obejmujących coś więcej niż siedzenie na plaży i w hotelu z przewodnikiem, być nie można.

Tak więc: tani lot, tania i spokojna chata dalej od morza, samochód. I wypoczywamy! 🌞





poniedziałek, 1 lipca 2019

Możecie im skoczyć


Uwaga na squatersów



Jest pewien drobiazg, o którym nikt wam nie mówi, kiedy kupujecie dom w Hiszpanii. I nie chodzi o to, że możecie mieć problemy z uzyskaniem licencji turystycznej. Ale o to, że obcy ludzie mogą zagnieździć się w waszym lokalu i nie będziecie mieli prawnej możłiwości, aby ich usunąć. Przynajmniej niezbyt szybko. 

zabezpieczenie domu wakacyjnego w Hiszpanii
Ba, pewnie będziecie za nich płacić rachunki. A oni będą wam się śmiać w twarz, może i grozić. Takie jest hiszpańskie prawo – nie tylko długoterminowego lokatora trudno się pozbyć, ale i tego zupełnie „dzikiego”. Squatersi, którzy wejdą do waszego pustego domu – bo np. mieszkacie w Polsce albo w Wielkiej Brytanii – mogą sobie tam zostać i nie możecie ich usunąć siłą. Policja ich też nie wyrzuci.

Wielu Hiszpanów, których zapytacie o ów problem, będzie miało jakąś historię do opowiedzenia. Nawet ze swojego najbliższego otoczenia. Zdarza się wszak, że ludzie wyjeżdżają na wakacje, zaś po powrocie znajdują swoje mieszkanie zajęte. Muszą znaleźć dla siebie zastępcze lokum, płacić rachunki za oba i toczyć mozolną walkę sądową o usunięcie intruzów.

Bywa, że ci podnajmują pokoje w zajętym w ten sposób lokalu. Taka okoliczność dała zresztą pewnej kobiecie możliwość pozbycia się squatersów (historia opisywana w mediach). Wynajęła ona jeden ze swoich pokoi (nie była znana intruzom), wprowadziła się, a kiedy jej „gospodarzy” nie było w domu, wymieniła zamki i odzyskała swoją nieruchomość.

„Dzicy lokatorzy”, mają w tym kraju dość łatwe zadanie. W Hiszpanii można znaleźć mnóstwo długimi okreamai pustych mieszkań i domów. Niektóre z nich to pochodna kryzysu ekonomicznego, są to lokale przejęte przez banki za niesplacone pożyczki. Inne, to domy wakacyjne. Słabym pocieszeniem jest fakt, że bankom trudniej usunąć intrruzów, jako że aparat sprawiedliwości jest jeszcze łagodniejszy dla łamiących prawo, kiedy nie ponosi szkody osoba indywidualna.

Takie nieruchomości padają często łupem squatersów zorganizowanych, działających w grupach. Namierzają oni dany lokal, sprawdzają zabezpieczenia, podłączenie mediów i wprowadzają się pod osłoną nocy. Nie są to żadni desperaci bez dachu nad głową; są za to trudni do usunięcia, jako że znakomicie znają wszelkie luki prawne. Nie pozostawiają zajętego domu bez nadzoru, aby nie można im było odpowiedzieć tym samym. To ich biznes.

A luk prawnych jest trochę. System zmienił się co prawda ostatnio, tak że nieco łatwiej jest usunąć niepożądanych lokatorów. Ci oczywiście dalej praktycznie nie są karani, ot jakaś grzywna, upomnienie... Natomiast proces ich usunięcia z reguły dalej zbiera pomad rok.

No bo squatersi mogą być niby usunięci w ciągu 48 godzin, ale to tylko jeżeli nie zmienią zamków. A to jest to, co oni robią od razu... zwłaszcza ci profesjonalni. Następna trudność powstaje, kiedy zarejestrują się jako mieszkańcy w radzie gminy (tak, tam ich zarejestrują). A już bardzo ciężkim problemem jest ekipa z dziećmi do lat dziesięciu.

squatersi w Hiszpanii
Co wobec tego pozostaje poza mozolną drogą prawną? Otóż są wyspecjalizowane firmy, które zajmują się pozbywaniem się „dzikich lokatorów”. Trudno wszakże oprzeć się wrażeniu, że niektóre mogą z nimi współpracować...
Oczywiście o zajęciu lokalu należy natychmiast powiadamiać policję i zadbać o pomoc prawną. Przede wszystkim trzeba jednak spróbować zrobić coś, aby tych intruzów nie było. Mieszkanie musi być regularnie odwiedzane, sprawdzane, nie powinno się zostawiać nieodebranej poczy przed drzwiami. Bardzo dobre zamki i inne podobne zabezpieczenia, to oczywistość. Światło z sensorem przed wejściem też się przyda, aby ktoś widział włamujących się. System alarmowy.
Choć to wszystko może nie daje gwarancji, że nikt się nie włamie, może pomóc. Miejmy nadzieję.


W tekście wykorzystano materiały z serwisu „Eye on Spain”.